Łomżyńscy filharmonicy mieli zagrać na Warszawskich Spotkaniach Muzycznych już w ubiegłym roku, ale z racji spowodowanych pandemią obostrzeń nie było to możliwe. Festiwal jednak przetrwał ten, tak trudny dla muzyki, rok ubiegły, by w obecnym powrócić z cyklem koncertów prezentowanych online aż przez sześć dni. Filharmonia Kameralna zagrała na finał festiwalu w słynnym studio S1, a jej koncert poprzedził niemal godzinny recital Sikora Piano Duo, czyli występujących z nią nieco później solistów. Marta Wójcik-Sikora i Jakub Sikora, absolwenci katowickiej Akademii Muzycznej, zagrali podczas Spotkań jako laureaci nagrody specjalnej podczas VII Konkursu Duetów Fortepianowych w Białymstoku 2018. Wykonali nie tylko „3 interludia” na dwa fortepiany Marty Ptaszyńskiej, które zapewniły im sukces podczas tamtego konkursu, ale też kompozycje Romana Maciejewskiego, Romualda Twardowskiego, Hanny Kulenty, Pawła Łukaszewskiego i Aleksandra Kościówa, potwierdzając, że nie bez przyczyny cieszą się opinią jednego z najlepszych i najwszechstronniejszych duetów fortepianowych.
Filharmonia Kameralna zaczęła swój koncert „Jesienną opowieścią” Władysława Słowińskiego, kompozytora-inicjatora powstania Warszawskich Spotkań Muzycznych i przez 32 lata dyrektora festiwalu, ale w wersji na orkiestrę smyczkową w opracowaniu Jana Miłosza Zarzyckiego.
Drugim punktem programu był pięcioczęściowy, zainspirowany malarstwem André Massona, Joana Miró, Maxa Ernsta, Wifredo Lama oraz Friedensreicha Hundertwassera, koncert na fortepian na 4 ręce i orkiestrę smyczkową „Deszcze” Edwarda Sielickiego, „kompozytora-kolorysty”, autora opublikowanego na albumie „Accordiofonica” utworu „L'estro Fisarmonico”, powstałego w ramach programu zamówień kompozytorskich.
– Jestem fanem malarstwa współczesnego, byłem w wielu muzeach i galeriach na całym świecie – mówi Edward Sielicki. – I podczas pewnego, bardzo deszczowego, lata pojawił się pomysł na utwór „Deszcze”. Pomyślałem wtedy, że warto znaleźć malarzy i obrazy, w jakiś sposób związane z deszczem. Okazało się, że nie jest to takie łatwe, bo te paralele nie są takie proste, a chodziło mi głównie o surrealistów, o malarstwo współczesne. Dlatego nie są to takie jednoznaczne nawiązania, może poza Hundertwasserem, który namalował cykl obrazów „Regentag”, miał też łódź, która tak się nazywała, uwielbiał deszcz i fotografował się w nim. Inni inaczej, bo „Europa po deszczu” Maxa Ernsta to wyraźnie Europa po wojnie. Dlatego chciałem, żeby muzyka oddawała choć trochę charakter tego malarstwa: przy Hundertwasserze jest bardziej płynna, przy Miró składa się z takich punktów, tak jak w jego, trochę dziecinnym, malarstwie, więc wykorzystałem tam też bardzo znany motyw Chopina, również kojarzący się z deszczem. Z kolei kubański malarz Wifredo Lam uwielbiał malować, taką dość tajemniczą, dżunglę, a to zawsze jest miejsce deszczowe, duszne i wilgotne. A skoro Kuba, to i rumba.
Do tego kompozytor sięgnął też po nietypowe rozwiązania, bowiem soliści w części trzeciej „Europa po deszczu” i piątej „Las w deszczu” wykorzystali również pałeczki perkusyjne oraz spieniacze do kawy.
– Kiedyś widziałem, jak ktoś grał na skrzypcach, używając takiego spieniacza do kawy – wyjaśnia Edward Sielicki. – Wypróbowałem to urządzenie na fortepianie w różnych miejscach i sytuacjach, po czym stwierdziłem, że element takiej delikatnej preparacji bardzo dobrze się sprawdzi, bo te partie świetnie łączą się z fakturą orkiestry, taką delikatną pianką muzyczną. One są zmodyfikowane, bo żeby nie było takiego metalicznego pobrzęku, są owinięte materiałem, dźwięk jest więc przytłumiony. To zresztą nie pierwszy raz, bo w koncercie fletowym użyłem takiej trąbki rowerowej/samochodowej starego typu – lubię dodawać nowe elementy, zawsze czegoś szukam.
– Chcieliśmy zaprezentować bardzo ciekawą, zróżnicowaną muzykę, a do tego mieliśmy jeszcze możliwość zagrania z orkiestrą koncertu „Deszcze” – mówi Jakub Sikora. – Tak to się ułożyło i jesteśmy bardzo szczęśliwi, że po tym półtorarocznym lockdownie się to odbyło.
– Niesamowite przeżycie i takie ogromnie wyczekiwane – potwierdza Marta Wójcik-Sikora. – Cieszyliśmy się, że mogliśmy wyjść na scenę, mieliśmy świadomość, że publiczność była za ekranami komputerów i telefonów – grania na żywo nie da się niczym zastąpić.
– Znakomicie oddali charakter mojej kompozycji – dodaje Edward Sielicki. – Jest to jednak koncert fortepianowy na cztery ręce i nie ma tam takiej sytuacji, żeby muzyka była strasznie karkołomna, jak niektóre utwory współczesne. Jest ona przyjazna dla orkiestry, dlatego pewnie chętnie to zagrała i czułem entuzjazm w tym wykonaniu, co było naprawdę miłym doświadczeniem. Miałem tu też świetnych solistów, bo ten koncert miał być rok temu i oni już wtedy byli świetnie przygotowani – wszystko zostało tu znakomicie zrobione.
Finałem był „Narew Concerto” Sławomira Czarneckiego, kompozycja również napisana dla łomżyńskiej orkiestry w ramach zamówień kompozytorskich i niedawno wydana na albumie „Opus Dedicatum”.
– Dla mnie to niezwykła rzecz, że orkiestra ma to w repertuarze i gra, bo oznacza to, iż chce te kompozycję grać – podkreśla Sławomir Czarnecki. – Dlatego bardzo cieszę się z tego powodu, tym bardziej, że orkiestra „Narew Concerto” świetnie gra – zresztą mówiłem to ileś razy, gdzie tylko mogę i zawsze to podkreślam, że to wspaniała orkiestra: złożona z młodych, ambitnych ludzi, pełnych energii, a jednocześnie świetnie wykształconych. Zresztą, z racji kameralnego składu, jest to właściwie orkiestra złożona z samych solistów, perfekcyjnie grających. No i maestro Zarzycki: wielki artysta, fantastyczny muzyk, niezwykle precyzyjny dyrygent i wspaniały człowiek, który zaprosił mnie w cudownym momencie, żebym napisał utwór specjalnie dla łomżyńskiej orkiestry, bo jestem z Łomżą związany kilkanaście lat, odkąd przyjmowano mnie w niej do Bractwa Kurkowego. Później mieliśmy płytę nagrodzoną Fryderykiem i byłem pod ogromnym wrażeniem, że orkiestra kameralna, do tego pracująca w mniejszym mieście, nie takim ośrodku jak Warszawa, Kraków czy Poznań, dzięki dobremu wykształceniu muzyków i gigantycznej pracy dyrektora Zarzyckiego, jest na poziomie światowym, może w sposób cudowny wykonywać najtrudniejsze utwory. Dlatego liczę, że nasza współpraca będzie trwać, bo mam przecież inne utwory na orkiestrę smyczkową, a może uda mi się też napisać dla Filharmonii Kameralnej coś nowego.
Każda z części miała inny klimat: pierwsza odtwarzała sielankowy nastrój nadrzecznego pejzażu, druga nawiązywała do przeszłości Łomży, również dzięki „lutniowym” brzmieniom, zaś trzecia, concerto grosso, była oparta na solowych partiach kwartetu: koncertmistrza Cezarego Gójskiego, skrzypka Piotra Sawickiego, altowiolisty Adriana Stanciu i wiolonczelistki Igi Marty Ludkiewicz.
– To ogromna satysfakcja dla kompozytora, że może posłuchać swego utworu w takiej wersji, jaką wyobrażał sobie pisząc! – podkreśla Sławomir Czarnecki. – Wersji idealnej, optymalnej, a nawet takiej, że utwór jest jeszcze piękniejszy, niż myślałem, bo nabiera nowych barw.
Koncert łomżyńskich filharmoników został bardzo dobrze przyjęty przez nielicznych słuchaczy obecnych w S1 oraz ekipę techniczną, co potwierdziło, że ich obecność w tym miejscu i czasie w żadnym razie nie była dziełem przypadku. Soliści, co nie dziwi, mieli podobne zdanie.
– Współpraca z orkiestrą układała nam się świetnie, jesteśmy z niej bardzo zadowoleni – mówi Marta Wójcik-Sikora. – Zachwyciła nas niezwykle przyjazna i życzliwa atmosfera, do tego profesjonalizm i dyscyplina muzyków. – Wszystko chodziło jak w zegarku – dodaje Jakub Sikora. – Wiedzieliśmy dodkładnie co, gdzie i jak, mieliśmy bardzo miłe przyjęcie i próby, bo przecież pracowaliśmy też nad koncertem online. – Jesteśmy bardzo zadowoleni i mamy nadzieję, że nie była to nasza ostatnia współpraca – podsumowuje Marta Wójcik-Sikora.
Wojciech Chamryk
Zdjęcia: Jerzy Chaberek